Pieskie życie

Schronisko to ostatnie miejsce, w którym chciałby zamieszkać zwierzak, bo tu poznaje gorycz porzucenia i samotności. Tak jest również w schronisku w Dyminach. Byliśmy tu drugiego kwietnia 2016 r. po raz pierwszy, w ogóle pierwszy raz w schronisku, i zamierzamy bywać często, razem i indywidualnie.  Niewielka przestrzeń, osiedle klatek, takich z kratami, wyłożonych betonem przesiąkniętym odchodami. Czworonogi patrzą na nas, szczekają, niektóre milczą. Oprowadzający nas mężczyzna doradza, abyśmy do wirtualnej adopcji wybrali psa starszego, może nawet chorego, bo takiego nikt nie zabierze do domu na stałe, nie pokocha na zawsze. Nie było łatwo, wybór okazał się trudniejszy niż przypuszczaliśmy. Już sama konieczność wybrania wprawiała nas w żenujące zakłopotanie. Jednych ujmowało kalectwo, drugich uroda psa, innych coś bliżej nieokreślonego. Cowboy wcale nie był kompromisem. Wyprowadziliśmy go na zewnątrz. Po kilku minutach był już naszym psem. Pozwolił się przytulać, tarmosić za uszy. Biegał po ścieżkach, wyjadał przyniesione przez nas psie smakołyki. Lśnił swą jasnobrązową sierścią w promieniach wiosennego słońca. Był równie wolny, co szczęśliwy przez te dwie godziny. Razem z nami przyjechała II b. Oni już wcześniej tu byli, często bywają, niektórzy nawet bardzo często. A my poszliśmy za ich przykładem, pięknym przykładem. Czy ktoś pójdzie za nami?

 
(1/11):
 
(2/11):
 
(3/11):
 
(4/11):
 
(5/11):
 
(6/11):
 
(7/11):
 
(8/11):
 
(9/11):
 
(10/11):
 
(11/11):